Czy podatek liniowy jest sprawiedliwy?

Kością niezgody między zwolennikami podatku liniowego a jego przeciwnikami nie jest ani wymiar tego podatku, ani ewentualne korzyści płynące z jego wprowadzenia, lecz wyłącznie kwestia tzw. sprawiedliwości społecznej. Przeciwnicy liniowego są zdania, że podatek ten – w przeciwieństwie do obowiązującego podatku progresywnego – jest niesprawiedliwy.

Istnieją tylko dwa rodzaje podatku, który jest sprawiedliwy. Jeden to podatek pogłówny, a drugi, podatek dobrowolny. W pierwszym przypadku każdy podatnik płaci tyle samo, bo w takim samym stopniu korzysta z dóbr wspólnych. W drugim – płaci, ile chce. I to płaci z własnej woli.

O tym drugim podatku myśleli Ojcowie Założyciele, ustanawiając Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Podatek ten istniał w USA de facto aż do roku 1913, kiedy to lobby bankierów i demagogów spod znaku związków zawodowych i opieki socjalnej wymusiło na Kongresie XVI poprawkę do Konstytucji, a wraz z nią progresywny podatek dochodowy karzący tych, co pracują i starają się, a nagradzający nierobów i darmozjadów.

Dzisiaj podatku sprawiedliwego w większości państw świata, w tym i w Polsce, nie ma. Nie ma bowiem zasady moralnej, która uzasadniałaby obowiązek (przymus) utrzymywania, edukowania czy leczenia jednych obywateli przez drugich, a na tym opiera się tzw. redystrybucja dochodu narodowego, czyli procedura wyrównywania statusu bytowego, materialnego obywateli za pomocą wpływów podatkowych.

Dopóki więc Kowalski będzie miał ustawowy obowiązek utrzymywania i leczenia dzieci Owsiaka, a Piasecki łożenia na edukację dzieci Kowalczyka, dopóty każdy podatek będzie obciążony niesprawiedliwością. Ponieważ jednak odejście od zasad redystrybucji (zwane przekornie sprawiedliwością społeczną) jest w dającej się przewidzieć przyszłości niemożliwe, w kwestii podatkowej można mówić co najwyżej o mniej lub bardziej sprawiedliwym podatku. Przy czym kryterium sprawiedliwości jest skuteczność danej formy podatku, czyli różnica pomiędzy ewentualnymi korzyściami osiąganymi przez społeczeństwo, rozumiane jako suma obywateli, a kosztami, jakie osiągnięcie tych korzyści za sobą pociągało.

Wspólna kasa, wspólna strata

Zasadniczo jednak każdy podatek, nawet ten sprawiedliwy, jest ze społecznego punktu widzenia stratą. Społeczeństwo co prawda korzysta z darmowej drogi czy studni wybudowanej za „wspólne” pieniądze, pochodzące z podatku, skorzystałoby jednak znacznie więcej, gdyby drogę czy studnię tę wybudowano z pieniędzy prywatnych i każdy użytkownik płaciłby za korzystanie z niej sam.
Amerykański ekonomista i politolog Frank Chodorov twierdzi, że „pieniądz w kieszeni podatnika ma dwukrotnie wyższą wartość niż w kasie fiskusa”. Znaczy to że za określoną kwotę wydatkowaną z kasy prywatnej wybudowano by więcej drogi niż za pieniądze „wspólne” z kasy podatkowej.

Pieniądze prywatne wydatkujemy z reguły znacznie gospodarniej niż pieniądze państwowe, czyli wspólne, bo niczyje. Państwo, zabierając pieniądze obywatelom i wydając je na wspólne cele – bez względu na formę opodatkowania – uszczupla ich portfel, obniżając potencjał gospodarczy całego narodu. Podatek jest więc sam w sobie złem. Im więcej podatku, tym więcej zła. Reforma podatkowa powinna z jednej strony polegać na obniżaniu wolumenu podatku, z drugiej zaś na minimalizowaniu strat powstałych wskutek podatku.

Wzrost gospodarczy, od którego w dużym stopniu zależy jakość życia obywateli, jest odwrotnie proporcjonalny do poziomu opodatkowania. Im podatek mniejszy, tym wzrost gospodarczy szybszy. Co więcej, wyższemu przedziałowi podatkowemu nie towarzyszy wcale proporcjonalny wzrost wpływów do wspólnej kasy.

Propozycja nie do odrzucenia

Wie o tym każdy polityk, a mimo to z takim trudem godzi się na obniżkę podatku. Dlaczego?

Oficjalnie dlatego, że zdaniem polityków obywatele nie potrafią sami sobą rozporządzać i trzeba rządu, który się nimi zajmie. Politycy są przekonani, że gdyby nie oni, obywatele nie mieliby dróg, szkół, nie wiedzieli, jak wyleczyć ząb czy ochronić się przed złoczyńcami. Jest to oczywista nieprawda. Podobnie jak nieprawdą jest, że służba zdrowia, drogi czy edukacja są w Polsce bezpłatne. Płacimy za nie, i to słono. Tym bardziej że w każdym kraju świata instytucje państwowe działają znacznie gorzej i drożej niż ich odpowiednik prywatny. Wystarczy porównać: US Postal wobec Fedex; LOT wobec Ryanair; dentysta prywatny versus dentysta opłacany przez NFZ w przychodni państwowej etc.

De facto więc politycy zmuszają nas do korzystania ze swych usług, ponieważ oni z tych usług żyją. Przypomina to działalność pewnej włoskiej organizacji familijnej, która – w zamian za określoną opłatę – oferuje swojej klienteli usługi ochroniarskie. Odmowa karana jest wyjątkowo surowo. Oferta ma bowiem charakter „propozycji nie do odrzucenia”. Co więcej, źródłem zagrożeń, przed którym organizacja nas chroni, jest najczęściej ona sama.

W podobny schemat wpisuje się inny popularny argument polityków, mianowicie troska o sprawiedliwość społeczną. Uważają oni, że gdyby nie wspólna kasa, stosunki międzyludzkie byłyby niesprawiedliwe. Tak jakby życie było albo mogło być sprawiedliwe. Argument ten podnoszony jest szczególnie głośno właśnie w stosunku do podatku liniowego, uważanego za wybitnie niesprawiedliwy.
Podatek liniowy to w przeciwieństwie do podatku progresywnego (PIT), obowiązującego m.in. w Polsce, podatek dochodowy, który bez względu na wysokość osiągniętych dochodów posiada stałą stopę.

Jeśli jest to 13 proc, jak np. w Rosji, osobnik zarabiający 100 tys. rubli rocznie płaci w postaci podatku 13 tys. rubli, a osobnik zarabiający 1 mln rubli odda fiskusowi 130 tys. rubli. Koncepcja podatku liniowego charakteryzuje się tym, że nie uwzględnia on żadnych (lub prawie żadnych) odpisów i ulg podatkowych. Zaletą takiego podatku jest więc I jego prostota i przejrzystość; wyliczanie nie budzi wątpliwości, może go dokonać nawet półanalfabeta. Kilka miliardów złotych rocznie, wydawanych obecnie na specjalistów podatkowych, pozostanie w kieszeni podatnika. Stąd najsilniejszym lobby przeciwko podatkowi liniowemu są środowiska księgowych, doradców podatkowych i personel urzędów skarbowych. Część z tych ludzi, po wprowadzeniu podatku liniowego pójdzie na bruk. I to jest rzeczywisty, choć nie jedyny powód wrogości wobec liniowego.

Niesprawiedliwość społeczna

Gros Polaków – pod wpływem edukacji telewizyjnej – uważa, że niesprawiedliwy jest podatek wyższy dla biednych i jednocześnie niższy dla bogatych, albo jednakowy dla wszystkich. Widać więc jasno, że podatek liniowy niesprawiedliwym nie jest. Jeśli nawet „biedny” i „bogaty” płacą jednakową stopę podatkową np. 19 proc, to przecież nie płacą tyle samo. „Milioner” płaci 20 razy więcej podatku niż ktoś, kto zarabia rocznie 50 tys. zł.

Co więcej, w przypadku podatku progresywnego, przy najwyższej stopie podatkowej wynoszącej 40 proc, ten sam milioner nie zapłaci wcale dwa razy tyle, ile płaci nisko zarabiający, znajdujący się w najniższym przedziale podatkowym (19 proc.) biedniak. Chińskie przysłowie mówi: „Prawo podatkowe piszą ludzie bogaci”. W odpowiedzi na wyższą stopę podatkową, ludzie bogaci posługują się lukami podatkowym i innymi legalnymi formami zmniejszania dochodu do opodatkowania. Spośród bogatych rekrutują się biznesmeni i właściciele firm, którzy część swoich wydatków osobistych są w stanie, jak to się potocznie mówi: wpuścić w koszty.

Czy to jest sprawiedliwe, żeby koszty przelotu prywatnym samolotem pokrywał Janowi Kulczykowi ubogi rolnik z Podkarpacia? A przecież tak właśnie jest. W cenie paliwa produkowanego przez należący w dużej części do Kulczyka Orlen, paliwa, z którego korzysta ubogi rolnik z Podkarpacia, mieści się opłata za Kulczykowego „jeta”. Założę się, że pensje panów Kulczyka, Gudzowatego, Solorza, Czarneckiego, Karkosika i wielu innych, z myślą o których istnieje podatek progresywny, są niższe niż ich wydatki reprezentacyjne. To są przedsiębiorcy, za których uciechy płacą konsumenci ich wyrobów czy usług. Im pensje (dochód do opodatkowania) nie są potrzebne, a gdyby nawet, stać ich na wynajęcie sztabu prawników gotowych do znalezienia sposobu na zredukowanie podatku PIT do minimum. Zresztą gros majątku ludzi bogatych nie podlega opodatkowaniu.

Chciałoby się być bogatym, aby już nie myśleć o pieniądzach, ale większość bogatych i tak nie myśli o niczym innym. Abel Bonnard

Podatek progresywny, który miał być ramieniem sprawiedliwości ludu, staje się farsą, za którą lud ten płaci. W roku 1960 przy podatku progresywnym na maksymalnym poziomie 90 proc. realna stopa podatkowa ludzi zamożnych wynosiła w USA niewiele ponad 23 proc, zaledwie dwa procent więcej niż dwadzieścia pięć lat później, gdy Ronald Reagan obniżył stopę marginalną do 35 proc.

Nie trzeba być statystykiem i rozumieć równanie Leffera, by wiedzieć, że wyższa stopa podatkowa nie przekłada się wcale na wyższe wpływy z podatków. Co więcej, znane dotąd przykłady: Reaganowskiej reformy podatkowej z 1986 roku, podobnej reformy z 1983 roku z Chile, a ostatnio także z Rosji dowodzą, że jest akurat odwrotnie. Obniżka stóp procentowych w USA w 1986 roku wpływy podatkowe (prawie) podwoiła, w Chile wzrosły one o połowę, nieco mniej, ale też dużo, wzrosły wpływy fiskusa w Rosji.

Poza zwykłym lękiem, wynikającym z ignorancji, trudno znaleźć jakikolwiek rozsądny argument za tym, żeby ludzie bogaci mieli płacić kilka czy kilkanaście razy więcej za wojsko, szkoły, drogi czy sanatoria. Stopień wykorzystania przez nich instytucji utrzymywanych z podatków nie jest większy niż w przypadku ludzi płacących podatek niższy lub niepłacących go w ogóle. Co z tego, skoro nośność argumentu o niesprawiedliwości podatku liniowego jest ogromna. Biedak, który podatku nie płaci (a właściwie myśli, że nie płaci), chętniej głosuje na tych, którzy mu obiecują zemstę na bogaczach.

A co z interesem społecznym?

Entuzjazmem wobec podatku liniowego nie grzeszą nawet jego nieliczni zwolennicy.
Zmiana systemu podatkowego – przyznają – to proces ryzykowny, zwłaszcza w kontekście tzw. interesu społecznego. Nikt tego interesu nie definiuje, bo a nuż okazałoby się, że największym jego wrogiem jest źle pomyślany system podatkowy. I tak, Janusz Piechociński, zatroskany deputowany PSL, absolwent SGH, jak sam podkreśla, martwi się, że w pierwszych latach po wprowadzeniu podatku liniowego „budżetowi może zabraknąć pieniędzy”.

Dlaczego poseł nie troszczy się o budżet podatnika, któremu z powodu wysokich podatków też może zabraknąć pieniędzy. Zresztą ta troska o budżet to tylko kolejny pretekst. Przecież od podatku pieniędzy w kraju nie przybywa. Niższa stopa podatkowa oznacza więcej pieniędzy w kieszeni obywatela, a obywatel żyjący w dostatku nie wymaga już tak intensywnej pomocy państwa. Jeśli nawet spadną dochody państwa, jeszcze szybciej spadną potrzeby obywateli. Wszak obniżka podatku polega właśnie na tym, że zamiast w kasie państwa, pieniądze pozostają w dyspozycji obywatela.

To nie wszystko. Niższy podatek przekłada się na lepszą ściągalność. W Rosji zejście z przedziału 30 proc. (przy podatku progresywnym) do podatku liniowego 13 proc. spowodowało wzrost wpływów państwa o ok. 25 proc. Oszukiwanie fiskusa przestało się opłacać. Obywatel, mając do dyspozycji więcej pieniędzy, chętniej inwestuje, bo ma z czego.

Nowe inwestycje tworzą nowe miejsca pracy i nowe podatki. Zależność tę zaobserwowano wyjątkowo wyraźnie po tym, jak Ronald Reagan obniżył w 1982 roku marginalną (maksymalną) stopę podatkową z 80 do 35 procent. Mimo tak gwałtownego spadku, wolumen wpływów podatkowych wzrósł z 500 mld doi. do ok. 900 mld doi.! Podobną dynamikę wzrostu potwierdzają także doświadczenia z Rosji, Estonii, Chile i Słowacji. Zresztą po co daleko szukać, potwierdzają to wyniki gospodarcze po wprowadzeniu cztery lata temu przez Leszka Millera liniowego CIT.

Dlaczego pomimo samych zalet podatek liniowy jest wprowadzany przez polityków z takimi oporami? Powody są dwa. Primo to ignorancja. Wielu polityków nie rozumie zasady działania podatku i nie zadaje sobie trudu, żeby to zmienić. Secundo, cynizm i arogancja.

Politycy wiedzą bowiem, że więcej pieniędzy oznacza dla obywatela więcej swobody i niezależności. Wolny obywatel może dojść do wniosku, że poradzi sobie sam. I tego widma zbędności boją się politycy najbardziej, stąd kombinują, abyśmy przypadkiem nie odkryli, że możemy się bez wielu z nich obyć.

Jan M. Fuor, Kurier Finansowy

Komentarze

1 komentarz to “Czy podatek liniowy jest sprawiedliwy?”

  1. Grażyna on 15 lutego, 2011 8:07 pm

    liniowy jest najlepszy a także najprostszy.Ale nasz naród jest jakby mało myślący,niewyedukowany i trochę niezbyt inteligentny.Nie analizuje sytuacji bo lenistwo umysłowe jest główną cechą naszego charakteru.Chyba.

Skomentuj