Czy to dobrze, czy źle, że silne wsparcia są tak blisko?

Około 13 proc. dzieli amerykański S&P 500 od dołków internetowej bessy, stanowiących bardzo silne wsparcie. W początkach czwartkowej sesji było to zaledwie około 7 proc.

Przy obecnej zmienności notowań to bardzo niewiele. Czy z bliskością tak silnej bariery można wiązać nadzieję na odbicie, czy raczej obawiać się jej przełamania, prowadzącego do kolejnej fali ostrej wyprzedaży akcji?

Perspektywa inwestorów giełdowych w ostatnich dniach znów po raz kolejny zaczęła się zmieniać. Do tej pory zdominowana była przez czynniki związane z wydarzeniami w sektorze finansowym na świecie oraz sytuacją na rynku międzybankowym i ich wpływem na kondycję globalnej gospodarki.

Teraz interesuje ich, jak poważne będą kłopoty ekonomiczne i jak bardzo wpłyną one na kondycję spółek. Uwaga inwestorów w mniejszym stopniu skupiała się na obszarach, w których problemy zdążyły się już wcześniej ujawnić (branża finansowa i stery powiązane z rynkiem nieruchomości). Bardziej przywiązywali oni wagę do obszarów, gdzie trudności dopiero teraz zaczynają występować lub mogą ujawnić się i w najbliższym czasie (eksport i przychody amerykańskich spółek z zagranicznych rynków, prognozy wyników za ostatni kwartał i cały 2009 r., szczególnie dla branż, w których oczekiwano poprawy zysków).

Wchodzimy w okres, gdy pytanie, czy w kolejnych miesiącach nastąpi spotęgowanie kłopotów gospodarczych, jest zastępowane kwestią, jak duża będzie skala negatywnych zjawisk. Dziś już coraz rzadziej z rzeczywistością konfrontowane są oczekiwania na poprawę sytuacji, a bardziej do świadomości inwestorów dociera, że trzeba liczyć się z dalszymi trudnościami. Na krótką metę utrudnia to przezwyciężenie niekorzystnej tendencji na giełdach. Na dłuższą jest zaś sprzyjającą okolicznością, gdyż pozwala wierzyć,’ że nareszcie w bieżących cenach akcji znajdą odzwierciedlenie pesymistyczne, a nie optymistyczne prognozy. Nie musi to oznaczać końca bessy i zapewne rzeczywiście tak nie będzie, ale ma szanse doprowadzić do trwalszego, spokojniejszego i silniejszego odreagowania niż obserwowane w ostatnich miesiącach.

Dużo negatywnych informacji

Zanim ono jednak nastąpi, rynki akcji czekają zapewne jeszcze trudne chwile. Zachowanie amerykańskiego parkietu, który spadł w środę w pobliże październikowego dołka, wskazuje, że odbicie z przełomu minionego i tego miesiąca nie stanowi przełomu. Czwartkowy wzrost, który dokonał się w końcówce sesji, wskazuje raczej na to, że mieliśmy do czynienia z realizacją zysków przez posiadaczy krótkich pozycji. To zbyt mało, by myśleć o tym, że wsparcie udało się obronić. Takich nagłych ruchów w górę w ostatnich miesiącach mieliśmy wiele i żaden z nich nie był jak dotąd wstępem do trwalszej poprawy koniunktury. Podstawowym scenariuszem jest zatem ponowny atak na minimum z ubiegłego miesiąca i późniejsze zejście indeksu S&P 500 do strefy 777-800 pkt.



Sprzyja mu nieustający napływ negatywnych informacji zarówno ze stery makroekonomicznej, jak i z firm. Powstaje pokusa, by scenariusze dla rynku budować w oparciu o przekonanie, że pierwsza fala zwyżkowa w silniejszym ruchu w górę następuje wbrew złym wiadomościom, a rynek „wspina się po ścianie strachu”. Rzadko jednak taka sytuacja pojawia się w momencie, gdy niekorzystne informacje w aż tak dużym stopniu dominują nad pozytywnymi doniesieniami.

W obecnych warunkach zachowaniem dającym nadzieję na lepszą przyszłość byłoby uchronienie się przed zniżką po publikacji złych informacji. Tego jednak brakuje. W czwartek amerykańska giełda skoczyła w górę pomimo kolejnego wzrostu liczby nowych bezrobotnych i osób pobierających zasiłki, a także wbrew obniżeniu prognozy zysku na ten rok ogłoszonej przez Wal-Mart, największą na świecie sieć sprzedaży detalicznej.

W dalszym ciągu nie widać też zerwania z charakterystyczną dla dekoniunktury z ostatnich miesięcy silną korelacją między rynkami. Również czwartkowa sesja była jej dobrym przykładem. Zwyżce cen amerykańskich akcji towarzyszyło skokowe osłabienie dolara. Równocześnie podniosła się rentowność obligacji w USA.

Pierwszym symptomem zrywania silnych zależności jest natomiast zachowanie rynków wschodzących i wskaźnika obrazującego premię za ryzyko inwestowania na emerging markets. Od ustanowienia październikowego dołka widać ich siłę na tle dojrzałych rynków. Dzieli je dwa razy większa odległość od minimum z ubiegłego miesiąca niż w przypadku rynków rozwiniętych (odpowiednio ok 15 proc. i ok. 7 proc.).

Relatywna siła giełd z emerging markets jest potwierdzeniem, że mieliśmy do czynienia z odreagowaniem panicznej wyprzedaży, a nie początkiem trwałego ruchu zwyżkowego. W tym drugim przypadku w początkowej fazie poprawy koniunktury lepiej wypadałyby bardziej bezpieczne (dojrzałe) rynki. Dopiero stopniowo do nich dołączałyby bardziej ryzykowne rynki, gdy inwestorzy nabraliby przekonania 0 tym, że rzeczywiście idą lepsze czasy.

W takich warunkach można się więc raczej obawiać, że obecna siła rynków wschodzących jest jednak tymczasowa z nawiązką nadrobią one „zaległości” w skali zniżek względem dojrzałych parkietów.

Ameryka wciąż najważniejsza

Sprzyjają temu kolejne doniesienia o kłopotach największych rynków wschodzących, z Chinami na czele. Spadek w październiku wzrostu produkcji przemysłowej do zaledwie 8,2 proc, czyli poziomu najniższego od siedmiu lat, jest ich najlepszym potwierdzeniem. Przypadek Państwa Środka jest zresztą szczególny, bo jeszcze nie tak dawno dominującym aspektem polityki gospodarczej tamtejszego rządu było schładzanie koniunktury. Teraz mamy radykalny zwrot w tej polityce, z wdrożeniem pakietu pomocowego i obniżeniem stóp procentowych włącznie. Takie nagłe zmiany kierunku trudno jednak odbierać korzystnie. Wpisują się raczej w schemat działań potwierdzających skalę kłopotów, przed jakimi stoi globalna gospodarka.

Nie ma wątpliwości, że to Ameryka wciąż nadaje ton wydarzeniom na giełdach. Warszawski parkiet, podobnie jak wszystkie rynki wschodzące, stoi przed dylematem. Czy założyć, że nawet jeśli S&P 500 nie zdoła obronić październikowego dołka, to zatrzyma się na minimach internetowej bessy, czy też jednak obawiać się, iż pokonanie pierwszego wsparcia pociągnie za sobą udany atak na drugie, co oznaczałoby fatalny stan rynków akcji.

Dziś nie ma powodów, by zakładać przełamanie strefy 777-800 pkt przez indeks S&P 500. To pozwalałoby na dawkę optymizmu względem emerging markets. Taką perspektywę zaciemnia jednak prawdopodobny wzrost wartości dolara i w ślad za nim spadek cen surowców. Dlatego możliwa jest jeszcze jedna faza słabości rynków wschodzących.

S&P 500 będzie poniżej 800 pkt?

Czwartkowy mocny wzrost na amerykańskim parkiecie nie zmienił perspektyw tego rynku, które każą spodziewać się testowania dołków internetowej bessy. Praktycznie cały ostatni tydzień upłynął pod znakiem negatywnych wiadomości z gospodarki. Dotyczyły głównie pogarszającej się sytuacji na rynku pracy, drastycznego osłabienia sprzedaży detalicznej (po wyłączeniu sprzedaży aut roczna zmiana spadła w październiku do zaledwie 0,8 proc) oraz osłabienia dynamiki wzrostu eksportu do 8,8 proc sponad 16 proc Ze spółek mieliśmy głownie doniesienia o redukowaniu prognoz wyników, problemach ze sprzedażą oraz zwolnieniach pracowników.

Rynki wschodzące dość mocne

Na tle rynków dojrzałych emerging markets trzymają się dość mocno. Od październikowego dołka dzieli je dwa razy większa odległość niż w przypadku giełd w krajach rozwiniętych. Pojawia się w tej sytuacji zasadne pytanie, czy ta relatywna silanie jest na wyrost i w konsekwencji nie sprowadzi na rozwijające się parkiety kolejnej fali silnej wyprzedaży. Takiemu przekonaniu sprzyja słabość rynku surowców i utrzymująca się siła dolara. Niepokoją też doniesienia s Chin, gdzie dokonuje się radykalny zwrot w polityce gospodarczej – z przeciwdziałania przegrzaniu koniunktury celem staje się zapobiegnięcie jej schłodzeniu, na które wskazują ostatnie dane ekonomiczne.

Warszawski parkiet wciąż słaby

W czwartek WIG dotarł do ostatni ego wsparcia na drodze do październikowego minimum. Stanowi je luka hossy z 29 października. Odbicie, które nastąpiło na ostatniej sesji tygodnia, nie napawa optymizmem. Było słabe, a do tego towarzyszyła mu niska aktywność inwestorów. Widać, że nie było zbyt wielu chętnych do kupna walorów po wyższych cenach. To oznacza brak wiary we wzrost ich notowań. Podobny wydźwięk ma spadek kursu kontraktów na WIG20 poniżej wartości indeksu. Zakończyliśmy tydzień 3proc ponad wsparciem i niecał7proc powyżej dołka z ubiegłego miesiąca. Te poziomy są zatem w zasięgu ręki sprzedających.

Krzysztof Stępień, Parkiet

Komentarze

Skomentuj