Grzebiąc kijem w mrowisku
W minionych 12 miesiącach z funduszy inwestycyjnych wycofano 35 mld zł. Po kilku dobrych latach przyszło odwrócenie trendu. Przyczyna zniechęcenia do funduszy jest prosta: DUŻE straty. Głównym winowajcą: rynek akcji. Mimo że średnia roczna stopa zwrotu z WIG-u wyniosła 5 proc. w ciągu ostatnich pięciu lat, to wynik inwestycyjny sektora TFI na akcjach, liczony wewnętrzną stopą zwrotu (IRR), wyniósł -17,7 proc. w skali roku (dla porównania, OFE mają w tym okresie IRR równy o, czyli wartość akcji w 2008 r. równa jest wartości początkowej z 2004 r. i sumie wpłat na akcje).
Zakładając, że zachowana byłaby proporcja między sumą wpłat w okresie 2004-2008 a wartością portfela na początku 2004 r., plan systematycznego inwestowania w akcje (WIG) przyniósłby w sektorze TFI wynik (IRR) na poziomie -12,2 proc. rocznie (dla porównania, 0 proc w OFE).
Z analizy inwestycji sektora TFI na rynku akcji wynika, że na skutek bessy zapoczątkowanej w 2007 r., TFI straciły na akcjach około 39,6 mld zł. Zyski z lat 2004-2007 nie zdołały pokryć wysokich strat ostatniego roku. W efekcie w okresie 2004-2008 sektor stracił na akcjach około 11,6 mld zł, czyli 31 proc. kwoty, którą alokował na rynku. Jest to dużo i mało jednocześnie. Dużo – w relacji do inwestycji, niewiele – w relacji do wartości oszczędności ludności w Polsce.
Głębokie straty klientów TFI, z których większość dołączyła w ostatniej fazie hossy, powinny skłonić sektor finansowy do refleksji nad przyczynami zaistniałej sytuacji. Sądzę, że sektor wystawił sobie niską ocenę. Istnieje ryzyko, że skutki negatywnie odbiją cię na rozwoju TFI w Polsce w ciągu kilku najbliższych lat. Warunkiem powodzenia biznesu jest zadowolony klient. Czy klient „nabity w TFF może czuć się zadowolony?
Winny obecnej sytuacji jest generalnie kryzys. Poszedłbym jednak o krok dalej.
W mojej ocenie, zawiodły TFI, gdyż agresywnie reklamowały historyczne wyniki, nierealnie wysokie. Temat ryzyka inwestycji, jeśli się w ogóle pojawiał, to „bardzo małym druczkiem”. Inwestycje odbywały się jakby w oderwaniu od fundamentalnej oceny wartości spółek. Agresywność banków i pośredników finansowych, wysokie prowizje za pozyskanie klienta zepchnęły na plan dalszy rzetelność informacyjną. Mało mówiło się o zagrożeniach. Mam silne przekonanie, że w całym procesie znacznie niedowartościowane zostały aspekty etyczne. Sygnały o oderwaniu rynku od fundamentów były bagatelizowane.
Zawiedli doradcy finansowi, którzy raczej powinni byli nazywać się sprzedawcami finansowymi. Perspektywa łatwej sprzedaży i wysokich prowizji przesłoniła im to, co najważniejsze w tego rodzaju usługach: troskę o interes klienta. Gdy pacjent straci zaufanie do lekarza, czy pozwoli się jeszcze leczyć? W efekcie zaufanie zostało nadszarpnięte i z pewnością będzie trudno je ponownie odbudować.
A klient? Nie jest bez winy. Powiem ostrzej: ostatecznie jest w pełni odpowiedzialny za swoją porażkę. Gdyby poświęcał na zakup akcji tyle czasu, ile poświęca na zakup telewizora czy lodówki, dziś straty byłyby z pewnością niniejsze. To klient kreuje usługę i dobiera sobie doradców. I on również wymaga. Rynek funduszy jest nadal nowym obszarem, którego musi się nauczyć, musi nadać właściwy kształt tego rodzaju usługom, eliminując podmioty nie zainteresowane jego sukcesem. Albo ponownie da się „nabić” w… TFI.
Na koniec został regulator. Być może powinien z większą troską wpływać na kształt rynku funduszy ze względu na wręcz tragiczny poziom edukacji inwestycyjnej w naszym kraju? Przyczyniłoby się to do stabilnego rozwoju rynku. A tak – pozostał niesmak i zniechęcenie.
Czy jest szansa na zmiany? Wydaje się, że niewielka. Tak długo, jak długo nie zmieni się poziom edukacji inwestycyjnej Polaków, możemy zapomnieć o zmianie podejścia. Kto miałby się o to troszczyć? Rząd? Może, ale przede wszystkim każdy powinien wziąć odpowiedzialność za siebie i swoje pieniądze. Branża inwestycyjna? Wątpię. Więcej korzyści odnosi, kiedy tłum wystawiony jest na działanie silnych emocji związanych z kolejną falą wzrostową.
Piotr Kwieciński, Parkiet
Komentarze
Skomentuj