Rzucanie grochem o ścianę

Po raz ostatni piszę o silnym złotym i jego negatywnym wpływie na gospodarkę. Po raz ostatni dlatego, że po prostu zniechęciłem się. Nawet koledzy analitycy wydają się nie popierać moich tez

Dla spokoju sumienia warto to jednak zrobić. Bezpośrednim impulsem zmuszającym mnie do wzięcia się za bary z tematem były wydarzenia z polowy lipca. Wtedy to Katarzyna Zajdel-Kurowska, wiceminister finansów, powiedziała w jednym z wywiadów, że nie będzie „żadnych” interwencji w celu osłabienia złotego. Pomyślałem sobie, że po prostu coś się pani minister wypsnęło. Jednak w kolejnych dniach coś bardzo podobnego powiedział premier Donald Tusk, a po nim wicepremier Waldemar Pawlak. Szczególnie zdziwił mnie Waldemar Pawlak, który (jak mi się do tej pory wydawało) doskonale rozumie to, co dzieje się na rynkach finansowych.

Przemyślane działanie?

Stwierdziłem, że to nie przypadek, a raczej skoordynowana akcja. Akcja, która najwyraźniej ma na celu jeszcze większe umocnienie złotego. Można to porównać do sytuacji, w której ochrona informuje wszem wobec, że o konkretnej godzinie będzie spała, podczas gdy w chronionym obiekcie nie ma alarmu, wiec złodziej może spokojnie wszystko wynieść. Przecież można nie interweniować, jeśli uważa się, że nie ma takiej potrzeby, po co jednak o tym głośno mówić? Ciągłe mówienie o obrzydzeniu do interwencji spełnia rolę słownej interwencji umacniającej naszą walutę. Zbyt szanuję rząd, żeby podejrzewać, że wypowiedzi jego członków są przypadkowe. Nie bardzo jednak rozumiałem, dlaczego chce on dalszego umocnienia złotego. Jeden z dziennikarzy powiedział mi: „Nie rozumiesz? Przecież chodzi o to, żeby mocny złoty obniżył cenę paliw i wtedy apele o redukcję akcyzy staną się bezprzedmiotowe”.

Wydawało mi się to nieprawdopodobne, ale gdy przeczytałem, że Paweł Olszewski, skarbnik Klubu PO, chwali rząd za to, że umacniając złotego, ograniczył wzrost cen, to zrozumiałem, że dziennikarzom trzeba wierzyć.

W kolejnych dniach w podobnym tonie (przeciw interwencji) wypowiedział się Sławomir Skrzypek, prezes NBP. Kropkę nad „i” postawiły dane o inflacji (4,6 procent) i wypowiedzi członków Rady Polityki Pieniężnej, z których wynikało, że stopy powinny być szybko podniesione i że zapewne nie będzie to jedna podwyżka.

Winni politycy

Jednym z powodów niepokoju RPP są płace. Rzeczywiście media alarmują, że pensje Polaków rosną w zbyt szybkim tempie. Ciekawe, że nie alarmowały wtedy, kiedy przez lata rosnąć nie chciały. Po prostu nadganiamy zaniechania. Nawiasem mówiąc, czy nikt nie widzi tego, że za wzrost wynagrodzeń w dużej mierze odpowiadają politycy? Zmniejszenie składki rentowej, odpisy z tytułu posiadania dzieci, w 2009 roku zmniejszenie ilości i obniżenie progów podatkowych – co przecież w znacznym stopniu płace podnosi. Politycy dolewają oliwy do ognia, a RPP usiłuje gasić dziecinną konewką? Pisałem już wcześniej, że działania Rady prowadzą do zmniejszenia inflacji, ale przede wszystkim dlatego, że wzmacniają złotego.

Wiemy wszyscy, że silny złoty ogranicza wzrost inflacji. Nie jest to jednak wyłącznie błogosławieństwo. Gdyby tak było, to nie widzielibyśmy dążenia wielu krajów do osłabienia własnych walut. Nie bez powodu Francja od dawna atakuje EBC za dopuszczanie do wzrostu wartości euro, a USA, mówiąc głośno o potrzebie silnego dolara, po cichu robią wszystko, żeby go osłabić i zwiększyć konkurencyjność swojej gospodarki. Dla Polski idealny był układ z lat 2000-2004 Złoty, zyskując do dolara, zmniejszał presję inflacyjną, bo wyceniana w dolarach ropa drożała w złotych wolniej. Z kolei tracąc do euro, złoty pomagał podstawie rozwoju gospodarki polskiej, czyli eksportowi. Polski eksport w ponad 70 procentach trafia do strefy euro, więc im słabszy jest złoty, tym więcej złotówek dostają eksporterzy za swoje towary. Po wejściu do Unii Europejskiej ta idylla się skończyła.

Problem skali i szybkości

Złoty stał się substytutem euro, bo Polska w Unii stała się krajem wiarygodnym. Ponadto w przyszłości musimy zamienić złotego na euro. Różnica w poziomie stóp procentowych (w strefie euro 4,25 procent i jeszcze długo tyle, a u nas 6 procent i niedługo więcej) zdecydowanie sprzyja naszej walucie. Poza tym nasza gospodarka rozwija się szybciej niż gospodarka strefy euro. Nic więc dziwnego, że złoty się wzmacnia, ale problem nie leży w kierunku, a w skali, szybkości spadku kursów walut. Wypowiedzi, o których wspomniałem na początku, szybkość umacniania się znacznie zwiększają. To oczywiście kwestia wyboru, ale muszę przyznać, że ja tego parcia polityków’ i członków RPP do umacniania złotego nie rozumiem.

Popatrzmy najpierw na pozytywne strony posiadania silnej waluty. Silnym złotym cieszą się ci Polacy, który zaciągali kredyty walutowe, bo kupno mieszkań i innych dóbr konsumpcyjnych kosztuje ich mniej, niż gdyby były to kredyty złotowe. Zachwyceni są też turyści, których zwiedzanie świata lub odpoczynek w znanych kurortach kosztuje coraz mniej. Poza tym tanieje import zagranicznych produktów, co powoduje, że coraz częściej kupujemy właśnie towary zagraniczne.

Wydawałoby się, że wszyscy wiemy, jakie szkody może poczynić silna waluta. Przede wszystkim mówi się o eksporterach, ale dane o eksporcie uspakajają, że ma się on jeszcze całkiem dobrze, chociaż jego dynamika spada. Eksporterzy są często również importerami kupującymi za granicą Polski materiały i podzespoły do swojej produkcji, więc silny złoty zmniejsza ich koszty. Siła złotego wymusiła też na producentach posunięcia zwiększające wydajność pracy. Tyle tylko, że zawsze jest gdzieś granica, po której przekroczeniu tego typu czynniki przestają działać, a silna waluta zaczyna naprawdę szkodzić, ograniczając konkurencyjność lub zyski (albo jedno i drugie). Wydaje się, że obserwujemy właśnie taki proces. Firmy zaczynają informować albo o braku zbytu na produkty, albo o zmniejszeniu przychodów (np. Krosno, Bioton). Poza tym znane jest przecież pojęcie „utraconych korzyści”. Ile firm nie powstało lub padło z powodu siły złotego? Ilu małych eksporterów nie ma szans na rozwinięcie skrzydeł? Ekscytujemy się wzrostem inwestycji zagranicznych, ale jak wielkie by były, gdyby złoty był słabszy, a przez to koszty inwestorów mniejsze? Media informują na przykład o tym, że autostrady zbudują nam firmy niemieckie, które nie będą nawet wykorzystywały polskich pracowników -są za drodzy. Może się okazać, że drogi i stadiony na Euro 2022 wybudują nam firmy zagraniczne. Jaka by to była strata dla gospodarki, chyba nie muszę nawet pisać.

Minusów jest więcej

W latach 2007-2013 Polska ma otrzymać z Unii 67 mld euro. Gdybyśmy wymienili te środki po 4 złote, to otrzymalibyśmy kilkadziesiąt miliardów złotych więcej niż po kursie bliskim 3 złotym. To realna, olbrzymia strata. Projekty, w których miały być wykorzystane dopłaty unijne, właśnie teraz mogą się załamać, bo dopłaty będą mniejsze, niż wcześniej zakładano. Poza tym Polacy kupują wszystko, co zagraniczne, bo te towary są coraz tańsze. Zwiększamy w ten sposób deficyt handlowy i zmniejszamy popyt na krajowe produkty, szkodząc gospodarce. Zadłużamy się w walutach, też przyczyniając się do zwiększenia zadłużenia zagranicznego Polski. Nawiasem mówiąc, teraz każde gwałtowne wahnięcie kursu (osłabienie złotego) pokaże nagły skok zadłużenia i pomoże we wzroście inflacji. Wypłacamy odsetki i dywidendy zagranicznym inwestorom, którzy zyskują miliardy na umocnieniu zło-tego. Ostatnio prezes NBP tłumaczył, że bank w 2007 roku poniósł po raz pierwszy w historii stratę (124 mld złotych). Powodem było umocnienie złotego.

Jak widać, mamy z jednej strony eksporterów, inwestycje bezpośrednie, deficyt handlowy i środki unijne, a z drugiej kredyty walutowe, turystykę i inflację. Jak się to uprości do takiej postaci, to wydaje się prawie oczywiste, że zbyt silny złoty musi w końcowym rachunku zaszkodzić gospodarce. Obawiam się, że oszacowanie tej szkody będzie bardzo trudne. Uważam, że w sytuacji, kiedy cały świat boi
się zarówno inflacji, jak i spowolnienia gospodarczego, musimy być bardzo ostrożni w rozpętywaniu procesów, nad którymi potem nie zapanujemy. Nie chcemy chyba być postawieni w roli ucznia czarnoksiężnika z ballady Goethego? A jesteśmy do tego na najlepszej drodze.

Czarna chmury

Mogę tutaj zarysować jeden z możliwych, czarnych scenariuszy. Podkreślam, jeden, a nie jedyny, i mam nadzieję, że się nie sprawdzi. To, co ostatnio widzę na rynku walutowym, jest bardzo niepokojące. Od wielu lat obowiązywała korelacja, zgodnie z którą im silniejsze było euro do dolara, tym bardziej wzmacniał się złoty do obu tych walut. Jeśli euro traciło do dolara, to złoty też tracił zarówno w stosunku do euro, jak i do dolara. Teraz można zauważyć, że korelacja się zmieniła. Jeśli kurs EUR/USD spada (euro traci do dolara), to złoty błyskawicznie umacnia się w stosunku do euro i stabilizuje (z tendencją do słabnięcia) w stosunku do dolara. Jest to więc sytuacja odwrotna do tej z lat 2000-2004. Nie muszę zapewne dodawać, że niezwykle niekorzystna dla naszej gospodarki.

W końcu roku (najpóźniej) rynek walutowy zacznie grę pod podwyżki stóp w USA. Rezerwa Federalna będzie zmuszona do ich podnoszenia, chociaż do wyborów prezydenckich w USA (listopad) zapewne się jeszcze wstrzyma. Obawa o stan gospodarki i sektor finansowy może to wstrzymywanie się jeszcze trochę wydłużyć, ale nie da się długo utrzymać sytuacji, w której’ inflacja jest na poziomie 5 procent, a stopy na wysokości 2 procent. Z tego wynika, że rok 2009 będzie rokiem podwyżek amerykańskich stóp procentowych; W strefie euro nawet jeśli będą rosły, to dużo wolniej. Prawdopodobnie też zakończy się już kryzys w sektorze finansowym. Wynik jest łatwy do przewidzenia – dolar powinien zyskiwać w stosunku do euro. Jeśli tak się stanie, a obecna korelacja złoty-kurs EUR/USD się utrzyma, to będziemy mieli duży problem, bo spekulanci potrafią być naprawdę bezwzględni. Nie da się przewidzieć, gdzie zaprowadzą naszą walutę. Gospodarka i rynek pracy zapłacą drago za obecne ekscesy rynku walutowego. Oczywiście, winnych wtedy się nie znajdzie, bo tylko sukces ma wielu ojców. W razie czego proszę pamiętać – ostrzegałem.

© Parkiet

Komentarze

Skomentuj