Druga fala kryzysu

Kryzysy mają swoje fazy. W ostatnim kwartale ubiegłego roku odczuliśmy bardzo silny spadek popytu zagranicznego, co przełożyło się na spadek produkcji eksportowej.

Paraliż na rynku bankowym doprowadził do przykręcenia kurka kredytowego, a przedsiębiorstwa zaczęły wstrzymywać inwestycje. W pierwszym kwartale tego roku przeżyliśmy apogeum osłabienia złotego, zwolniły płace, firmy zaczęły pokazywać pierwsze straty, zaczęły się zwolnienia.

Teraz czeka nas druga fala kryzysu, będąca konsekwencją pierwszej. Czekają nas więc upadki przedsiębiorstw, głębsze niż dotychczas wyhamowanie konsumpcji i inwestycji. Prawdopodobnie będzie to oznaczało, że wskaźnik wzrostu PKB w dwóch najbliższych kwartałach będzie koło zera (lub nieco poniżej zera). Jedynym silnikiem wzrostu pozostanie eksport, którego dynamika spadków jest znacznie mniejsza niż importu. To wszystko będzie miało wpływ na sektor bankowy, który będzie musiał odczuć pogorszenie sytuacji finansowej firm, wzrost zagrożonych kredytów. Przełoży się to na gorsze wyniki banków, spadek kapitałów, a w konsekwencji na zmniejszenie akcji kredytowej.

Druga fala kryzysu będzie pogarszać nastroje, zwłaszcza w okresie jesiennym, kiedy znikną pozytywne efekty związane z letnimi pracami sezonowymi. Nawet jeśli – w co wierzę – na Zachodzie będą pierwsze sygnały ożywienia, w najbliższych miesiącach efekty kryzysu będzie odczuwała prawie każda część polskiej gospodarki. A i tak nie będzie to tak bolesne jak np. w Niemczech, gdzie skala strat, upadków przedsiębiorstw, zwolnień będzie nieporównywalnie większa niż u nas.

W tym malowanym ciemną farbą scenariuszu są też pozytywy. Druga fala będzie musiała nastąpić. Każdy kryzys musi mieć fazę restrukturyzacji i osiągnięcia dna. Krajem, który chciał uniknąć głębokiej restrukturyzacji swoich firm, była Japonia w latach 90. Stało się to jedną z głównych przyczyn stagnacji gospodarczej w tym kraju, określanej jako stracona dekada.

Wnioski z tej lekcji wyciągnęły Stany Zjednoczone. Od 2007 r. w USA następuje dostosowanie gospodarki do nowych warunków, na rynku mieszkaniowym, w zachowaniach konsumpcyjnych, na rynku pracy. Głębokie korekty na wszystkich tych rynkach (spadek cen mieszkań o 30 proc., wzrost bezrobocia o 5,5 mln) przynoszą efekty. Rynek mieszkaniowy wskazuje na pewną stabilizację, Amerykanie zaczęli oszczędzać, skala zwolnień w gospodarce amerykańskiej spada. Po tak radykalnym dostosowaniu, jakie USA przeszły w ciągu ostatnich 18 miesięcy, można oczekiwać odbicia gospodarki tego kraju jeszcze w tym roku. Paradoksalnie, głównym hamulcowym szybkiego wychodzenia z recesji w USA będzie pakiet fiskalny Obamy, za który Amerykanie będą musieli w przyszłym roku zapłacić wyższymi podatkami i większymi kosztami obsługi długu.

Wiele wskazuje na to, że gospodarka światowa jest na dnie. Ale dzięki wspomnianym procesom dostosowawczym, zwłaszcza w gospodarkach amerykańskiej i niemieckiej, scenariusz japoński w wersji globalnej się nie zrealizuje. Przy tym polskie firmy mają ten handicup, że ich bardzo głęboka i bardzo bolesna restrukturyzacja nastąpiła już w latach 2001-2002. Ponadto w porównaniu z tamtym załamaniem obecne otoczenie biznesu jest o wiele korzystniejsze. W tamtym okresie złoty się umacniał, teraz się osłabiał. Złe kredyty w portfelach banków wynosiły 25 proc., obecnie – 4 procent. No i stopy procentowe realne wynosiły 6-10 proc., teraz 1-2 procent.
Druga fala kryzysu przyjdzie i będzie bolesna. A po niej nadejdzie ożywienie.

źródło: Ryszard Petru, Forbes

Komentarze

Skomentuj